piątek, 8 maja 2015

Rozdział II. Czyżbyś była (nie) w sosie?

Margaret
Nie, nie, nie! To niemożliwe.
Cały dzień mi mijał dobrze, naprawdę. Lekcje były super. Graliśmy, śmialiśmy się, bo w końcu zaraz ferie zimowe. Wszyscy  traktują mnie tak, jakbym była z nimi w tej szkole od zawsze.
Minęło pół roku od kiedy doszłam do tej szkoły. Tak wiele rzeczy się zmieniło! Byłam nawet gotowa rozdzielić tatę i Anastasię! A teraz... Teraz ja i Diana chcemy, żeby byli razem. Tak, wiem, ja i Diana razem tego chcemy. No kto by się spodziewał! Wystarczyło zaledwie pół roku, żebyśmy się zaprzyjaźniły! A rozpoczęłyśmy to planem na rozstanie rodziców.
Nasi rodzice zaplanowali dla nas wspólną kolację. Mamy iść we czwórkę do jakiejś mega drogiej restauracji. Czyli w skrócie: Będzie sztywno!
Właśnie skończył mi się trening siatkówki, więc prędko pobiegłam do samochodu, ponieważ miałam tylko godzinę na dojazd do domu i przebranie się.
Odpaliłam silnik turkusowego Ferrari. Uwielbiam ten samochód. Po Polsce nie mogłam nim jeździć, ale już kiedyś z tatą wyrobiliśmy mi prawo jazdy, więc teraz bez problemu nim jeżdżę. Czekał na mnie tutaj, w Londynie.
Dojechałam do domu. Biegnę prędko do domu, biorę kąpiel, ubieram się, suszę włosy. Jestem gotowa na kolację.
Z rodzicami i Dianą dogadaliśmy się dzień wcześniej, że pojedziemy dwoma samochodami. Ja z Dianą, nasi rodzice samochodem mojego ojca.
- Margaret! - krzyknęła Diana, będąca dwa pokoje dalej.
- Taaaaak? - przeciągnęłam "a". Pewnie chciała na mnie nawrzeszczeć, że się przeze mnie spóźni na kolację. Powoli kontynuowałam dobieranie torebki do mojej sukienki.
- Pospiesz się, bo jak się spóźnimy, to cię zabiję! - kto by pomyślał, że będzie taka podenerwowana.
- Tak, ta będzie dobra. - olewam kompletnie to co tam do mnie krzyczy moja przyjaciółka. Wybrałam różową torebkę, tak neonową, że nikt jej nie ukradnie. Następnie kieruję się do mojej szafy z butami. Patrzę na mnóstwo balerinek, trampek, szpilek, koturnów, adidasów i klapków. Decyduję się na granatowe szpilki.
Wychodzę ze swojego pokoju zdecydowanym krokiem.
- Wow - wyrwało mi się na widok Diany. - Wyglądasz świetnie!
To co powiedziałam, rzeczywiście odzwierciedlało moje myśli. Diana założyła na siebie czerwoną suknię wieczorową. Opada aż do ziemi co podkreśla smukłe kształty mojej przyjaciółki.
- Ty też wyglądasz niczego sobie. - odparła z uśmiechem. Przy niej wyglądam, jak bombka choinkowa. Moja sukienka sięga mi kolan i jest w 3 kolorach. Górny fragment jest biały, niżej znajduje się różowy pasek, a na samym dole granatowa spódnica. Może i wyglądałam elegancko, ale nie tak dobrze, jak Diana.
- Idziemy? - zapytałam. Skinęła głową.
Wychodzimy z domu. Słyszymy szczęk zamka, co oznacza, że Mary zamknęła za nami drzwi. Poszłyśmy do mojego samochodu.
- To normalne, że twój tata zaprasza córkę swojej dziewczyny na kolację? - pyta Diana.
- Właściwie to nie wiem. - odpowiadam szczerze. - Nigdy jeszcze nie było takiej sytuacji, żeby zapraszał kogokolwiek na kolację.
Zapadła grobowa cisza.  Prowadziłam samochód, tak jak poinstruował mnie GPS. W końcu dotarłyśmy do ogromnego budynku w którym mieściła się restauracja.
- Wow. - wyszeptała Diana.
Skinęłam głową. Mój ojciec bardzo lubi takie miejsca, ale zazwyczaj odwiedza je tylko w sprawach biznesowych. A teraz zrobił takie "boo- yeah!" i wraz z Dianą trafiłyśmy tutaj na kolację.
Nadal nie mogę się przyzwyczaić do tutejszych przyzwyczajeń. W szkole cały czas umieram z głodu przez ten głupi "lunch". Dlaczego nie mogą oni jeść normalnych obiadów. Albo ten cały "dinner". Nie mogę nawet spokojnie zjeść płatków z mlekiem bo patrzą na mnie wilkiem, więc muszę prosić o takie dania, jak pierogi z serem, czy fileta z kurczaka z ziemniakami. No i... co oni mają do kapusty kiszonej?! Albo ogórków?! Są pyszne, ale patrzą na mnie jak na nienormalną, gdy proszę o nie w sklepie.
- Czym mogę służyć? - zapytał jakiś gościu w smokingu, który pewnie miał sprawdzić, czy na salę nie wchodzi ktoś bez rezerwacji.
- Rezerwacja na nazwisko Plata. - odpowiedziałam.
Przez chwilę sprawdzał coś na liście po czym powiedział:
- Proszę za mną.
Szłyśmy za nim przez rzędy stolików. W końcu zatrzymałyśmy się przy wejściu do sekcji "vip".
- Zapraszam. - powiedział tylko i odszedł.
Weszłyśmy przez drzwi. W pomieszczeniu był tylko jeden stolik przy którym siedział mój ojciec wraz z Anastasią. Popijali z dwóch kieliszków napój, który najprawdopodobniej był winem. Diana i ja usiadłyśmy obok siebie, naprzeciwko rodziców.
- Co zamawiamy? - zapytał tata. Spojrzałyśmy do naszych kart. Zdecydowałam się zjeść lazanię, ponieważ nazwy pozostałych dań wydawały mi się podejrzane. Diana zamówiła to samo co ja.
Przez kolejne 20 minut rozmawialiśmy o wszystkim: o tym co się dzieje na kółku teatralnym, o moich treningach, o zawodach i tym podobnych. Później przyszedł kelner z naszymi zamówieniami.
- Boże, ale byłam głodna! - powiedziałam, gdy skończyłam jeść.
- Ja tak samo. - odparła Diana. - a teraz zetrzyj ten sos z nosa, bo wyglądasz komicznie.
Zrobiłam to, co mi zasugerowała. Byłam wręcz przejedzona, ponieważ ta lazania, była najpyszniejszą, jaką kiedykolwiek jadłam.
Tata i Anastasia również skończyli jeść. Nagle mój ojciec zaczął coś mówić do matki mojej przyjaciółki o tym, jaka jest cudowna, że bez niej jego życie wydaje się nudne i inne głupoty. Po chwili wyciągnął pudełko, w jakich zwykle trzyma się biżuterię i zapytał:
- Anastasio, wyjdziesz za mnie?
Otworzył pudełko. Znajdował się w nim cudowny pierścionek zaręczynowy. Diament błyszczał oświetlony przez blask świec, złoto wydawało się rozjaśniać całe to pomieszczenie.
- O mój boże! Tak! Tak! - krzyknęła Anastasia i dała się otoczyć ramionami.
Diana i ja siedziałyśmy zdezorientowane, zaskoczone. To znaczyło, że niedługo będziemy nie tylko przyjaciółkami, ale i siostrami. Diana poklepała mnie po ramieniu. Byłam smutna i jednocześnie szczęśliwa.

Diana
- Boże, ale byłam głodna! - powiedziała Margaret. Odłożyłam sztućce na talerz, a chusteczką przejechałam po ustach, aby upewnić się, czy na pewno nie będę w sosie. Lazania była pyszna i wręcz rozpływała się w ustach, pozostawiając jedynie pyszny smak.
- Ja tak samo. - odparłam patrząc na moją mamę i Thomasa. Wyglądali razem tak pięknie i jeszcze byli szczęśliwi. Czy to nie przeznaczenie? - a teraz zetrzyj ten sos z nosa, bo wyglądasz komicznie.
Kiedy zrobiła to, co zasugerowałam, rodzice już dokończyli swój posiłek. Thomas wstał, zwracając przy tym dużą uwagę ludzi z sali obok, jednak to jego nie interesowało. Był wpatrzony w moją mamę, jak w obrazek.
 - Wiem, że nie znamy się długo. - zaczął, a ja wręcz zakrztusiłam się wodą, którą piłam, bo domyśliłam się, co on właśnie robi. - Ale czuję, że jesteś kobietą mojego życia. Jesteś cudowną kobietą dla mnie i mojej córki, a ja nie wyobrażam sobie zepsuć tego, co wytworzyło się między nami. Bez ciebie życie wydaje się takie nudne i bez kolorów. Rozświetlasz mój świat . - jego głos był pewny siebie, jednak wsłuchawszy się bardziej, usłyszałam niepewną nutkę. Ukląkł na jedno kolano, po czym z czarnej marynarki wyjął czerwone pudełeczko. Moja mama wydała cichy pisk szczęścia, ale na tyle cichy, by Thomas go nie usłyszał.
- O mój boże. - szepnęłam do siebie w tym samym czasie co mężczyzna wymówił to magiczne zdanie.
- Anastasio, wyjdziesz za mnie?
Pierścionek wydawał się świecić w blasku świec. Był piękny, a moja mama, zamiast patrzeć na pierścionek, wolała spoglądać swojemu ukochanemu w oczy. Cała sąsiednia sala patrzyła na nią, a po czole Thomasa poleciała jedna kropelka potu. Moja mama, jakby była tykającą bombą, nagle wybuchła.
- O mój boże! Tak! Tak! - krzyknęła prawie na całą salę i dała się otoczyć ramionami mojego przyszłego ojczyma.
Margaret wyglądała na szczęśliwą, jednak w jej oczach czaiło się trochę smutku. Poklepałam ją po ramieniu. Niedługo będziemy nie tylko przyjaciółkami, ale też i siostrami. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech i nagle zdałam sobie sprawę, że wycierając chusteczką usta starłam czerwoną szminkę. Przewróciłam oczami na samą siebie i zapiszczałam.
- To kiedy wesele?!
Mama i Thomas zaśmiali się, a napięcie zniknęło z powietrza zaraz po tym, kiedy moja mama przyjęła na palec pierścionek.

 * * *

Siedziałam na lekcji, cały czas miarowo uderzając ołówkiem o ławkę. Nie potrafiłam się skupić na tym, co mówi nauczycielka, ponieważ całe moje myśli pochłaniało wesele. Dzisiaj w szkole pojawił się nowy chłopak, ale nie zwróciłam zbytnio na niego uwagi.
- Panno Parker, zechce nam pani odpowiedzieć, w którym roku odbyła się koronacja Ottona I na cesarza ?
Zawstydzona spuściłam głowę. No dalej, Diana, to proste, przypomnij sobie!
- 2 luty 962 rok - odezwał się czarnowłosy, zanim zdążyłam powiedzieć, że nie wiem.
-  Upadek cesarstwa Zachodnio-rzymskiego?
-  476 rok.
- koronacja Karola Wielkiego na cesarza?
- 800 rok.
- 843 rok? - skupił się pan Smith.
- Traktat w Verdun, na którym doszło do podziału monarchii pomiędzy Karola Łysego, Ludwika Niemieckiego, Lotara.
-  W którym roku król Anglii zwołał stany generalne?
- 1302 rok.
- Nie! 1303 rok! - uśmiechnął się zwycięsko nauczyciel.
Otworzyłam podręcznik szukając odpowiedniej strony.
- 1302 rok, proszę pana. - uśmiechnęłam się z podziwem nowego. Dopiero teraz zauważyłam, jak blisko mnie siedzi. Miał długie, czarne włosy postawione do góry oraz tego samego koloru oczy. Był umięśniony i przystojny. Jak ja mogłam nie zwrócić na niego uwagi?  Podniosłam się natychmiast na dźwięk dzwonka i podeszłam do niego.
- Dzięki. - podrapałam się zakłopotana po karku.
Wzruszył ramionami i wyszedł, a ja przez chwile stałam w szoku.

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział I. Nowe początki.

Margaret
Cześć. Jestem Margaret. Moja historia nie jest żadną bajką o księżniczce. Żyję w naszym smutnym szarym świecie,a moje geny są w stu procentach ludzkie.
Moi rodzice rozwiedli się 7 lat temu. Miałam 10 lat, kiedy rodzice stwierdzili, że to koniec ich miłości. Ich rozstanie sprawiło, że straciłam dzieciństwo.
Rozprawę o mnie wygrał mój ojciec. Matka płaci na mnie alimenty, z pieniędzy, które dostaje za swoje książki. Jest sławną pisarką, ma na koncie wiele powieści, a  nawet kilka z nich doczeka się niedługo ekranizacji.
Od czasu do czasu spotykałam się z mamą, ale była wtedy bardzo zamyślona, nieobecna. Zawsze miała przy sobie laptopa, na którym każde z jej opowiadań było tworzonych. Teraz jednak będę się z nią rzadziej spotykać. Jest tak, ponieważ mój ojciec dostał propozycję pracy, w miejscu gdzie zarabiałby więcej niż teraz. Jakby te 30 tysięcy miesięcznie to byłoby za mało!
Przeprowadzamy się do Londynu. Tata kupił tam mieszkanie z czterema pokojami, dwoma łazienkami i w 3 pomieszczeniach, przeznaczonych na sypialnie, są garderoby. Jakby to wszystko było mu potrzebne! On, jak już jest w domu, to tylko po to, żeby wziąć prysznic, przebrać się i znów wrócić do pracy. Wychodzi więc na to, że każdy dzień spędzam samotnie. Na szczęście moje kieszonkowe wynagradza te niedogodności. Lodówka jest zawsze pełna (dzięki gosposiu!), wszystkie środki czystości o jakich można zamarzyć znajdują się w łazience, a swojego pokoju nigdy nie muszę sprzątać (jeszcze raz: wielkie dzięki gosposiu!).
Stoję teraz nad stertą pudeł, podpisanych czarnymi markerami. Przykro mi, że opuszczam Polskę, bardzo fajnie mi się tu żyło. Dobrze, że od zawsze chodziłam na zajęcia dodatkowe z języków, ponieważ nauka na szybko języka byłaby nie do wytrzymania.
Zaraz przyjdzie ktoś, kto weźmie wszystkie moje rzeczy, spakuje do wozu przewożącego meble i pudła, później wszystko trafi na pokład prywatnego samolotu firmy do, której tata się przeniósł (oczywiście na ich koszt), w Londynie będzie czekać na nas kolejny wóz do przeprowadzki, nasze rzeczy przejadą nim kilka kilometrów, aż dotrzemy do naszego nowego mieszkania. Dobrze, że moja gosposia jedzie ze mną, bo bez niej, moje rzeczy wyglądałyby jak chlew, a nie pokój dziewczyny.
Muszę być gotowa na wszystko w nowej szkole. W tej co byłam do tej pory ludzie śmiali się z mojego wyglądu, ale tylko za plecami. Przy mnie wszyscy udawali moich przyjaciół, gratulowali mi osiągnięć w siatkówce, zdobycia głównej roli w przedstawieniu, czy najlepszych stopni w klasie. Nigdy mi na tym nie zależało. Od zawsze miałam pragnienie, by mój zapracowany ojciec zwrócił na mnie uwagę. Tymczasem jedyne co robi, to finansuje mnie i moje istnienie.
- Margy! - krzyknęła Mary, moja gosposia. - panowie właśnie wchodzą po twoje rzeczy.
- Dobrze Mary! - odkrzyknęłam.
Czy byłam gotowa na ten wyjazd? Tak. Czy jestem teraz? Nie psychicznie. Nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę znowu słyszeć plotek o tym, w jaki to sposób jestem w stanie utrzymać się na nogach w ciągu godziny gry w siatkówkę. Ludzie nie rozumieją, że ranią innych wszystkimi wrednymi komentarzami. Może to dlatego, że jestem tak dobrą aktorką, że nie widać po mnie cierpienia? Albo bo są zamknięci na uczucia? A może jedno i drugie?

***

Całą drogę samolotem przespałam. Jazdę samochodem też. Obudziłam się dopiero wtedy, kiedy mój ojciec powiedział:
- Margaret, jesteśmy przy nowym domu.
Myślę, że mój ojciec raczej miał na myśli "to będzie twój dom za który ja płacę", ale nie chciałam mu zwracać tej uwagi. Ważne było, żeby przetrwać kolejne dni, zwłaszcza, że następny miał być poniedziałkiem. Wrześniowym poniedziałkiem.
Nowa szkoła, nowi znajomi, nowa rzeczywistość. Jedyne co to wszystko łączy to ja. Wiedziałam tylko jedno - trzeba będzie zobaczyć, jak wygląda tutejsze koło teatralne, na które chciałam uczęszczać.
Położyłam się do gotowego na moje przybycie łóżka. Cudownie. Założyłam na szybko piżamę i popłynęłam do otchłani snu.

Budzę się. Znowu. Zawsze to samo. Budzę się z krzykiem.
- Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze - mamroczę do siebie. - Nic nie wróci, nie będzie, nie stanie się.
Płaczę, jak zawsze o 5.00 rano. Jak to bywa - przybiega do mnie gosposia, głaszcze moją głowę i mówi:
- Wszystko będzie dobrze, spokojnie. To był tylko zły sen.
To nie był zły sen. To było wspomnienie, które cały czas wraca jako koszmar. Nie chcę, ale zawsze powraca. Jest nieodłączną częścią mojego życia. Jakbym nie miała wystarczająco wielu problemów.
Znowu przywdziałam maskę spokoju i opanowania. Nie mogę pozwolić sobie płakać i być słabą. Nigdy więcej.
Torba do szkoły jest jak zwykle gotowa. Nie mogę wyjść jednak o tej porze dlatego też wybrałam się do łazienki przy moim pokoju. Jak zwykle znajdowały się tam gotowe ubrania, wszystko było przygotowane do użycia, 2 ręczniki wisiały blisko dużej wanny. Nalałam wody, wrzuciłam kostkę do kąpieli i odprężyłam się. Gdy minęło dużo czasu zaczęłam spokojnie myć głowę, a potem dokładnie myć resztę ciała. Spłukałam mydliny i wyszłam z wanny. Opatulona ręcznikiem, niczym sukienką i drugim obwiązanym tak, by włosy nie moczyły podłogi czułam się cudownie. Potem jednak musiałam się ubrać. Moja gosposia ma naprawdę dobry gust. Patrząc na marynarkę, jaką musiałam nosić do szkoły myślałam sobie "Boże tylko nie to" a mimo to, Mary udało się dobrać ubrania tak, żeby wyglądały modnie i elegancko. Założyłam czarne rajstopy. Tego samego koloru spódnicę. Białą koszulkę. Marynarki z emblematem szkoły jeszcze nie zakładam, bo muszę wysuszyć swoje włosy.
Mary jak zwykle mi pomaga. Stoję pod ogromną suszarką, do tego trzymam mniejszą w ręce, tak samo jak gosposia. Moje włosy są suche po upływie zaledwie 10 minut. Rozczesuję je, później związuję w wysoką kitkę. Ale nie tak jak zwykle dziewczyny to robią, nie - ja mam zawsze przedziałek. Gdybym go nie zrobiła głowa po 10 minutach zaczęła by mnie boleć, ponieważ mam bardzo gęste, a przez to ciężkie włosy. Jestem prawie gotowa. Narzucam na siebie marynarkę z emblematem szkoły, idę do przedpokoju po moje szpilki.
Godzina 7.00. W łazience czas mijał bardzo szybko. Tylko tam mogę być sobą. A teraz trzeba grać. Tego dnia zobaczę, jak tutaj podbija się scenę. Bo to mój czas, żeby się z nią zmierzyć.

Diana
- Kolejny raz zaczynasz?! Nie mam zamiaru sprzedać tego domu. - krzyknęła moja matka.
- Przepraszam. - mruknęłam wgryzając się w jabłko. Oczywiście uważałam, że miałam rację, jednak wolałam się nie kłócić, zwłaszcza jeżeli chodziło o dom.
Jestem Diana Parker i mam 17 lat.Kiedy miałam dziesięć lat mój tata zginął w wypadku samochodowym, a ja zostałam z załamaną mamą.
Moja mama jest sławną modelką, dlatego nigdy nie mogłam narzekać na brak pieniędzy. Jednak jak każda nastolatka potrzebowałam wsparcia od matki. Potrzebowałam osoby, która by mnie wspierała, a moja matka tego nie robiła. Krzyczała, szarpała się, ale nigdy mi nie pomogła od śmierci ojca.
Weszłam po schodach do swojego pokoju. Po chwili podeszłam do szafy i wyjęłam sukienkę w kwiaty i obowiązkową marynarkę szkolną. Mokre włosy, które niedawno myłam, nadal mi nie wyschły, więc wspomogłam się suszarką, a kiedy już były suche, ułożyły się w jeden wielki kołtun loków. Z jękiem wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam rozczesywać pasma. Za każdym razem, kiedy przez chwilę wydawało mi się, że zamiast kręconej fryzury mam prostą, ona wracała do swojej formy. Wadą moich cudownych loczków jak u Złotowłosej (przynajmniej tak porównywała je moja mama, jak byłam mała) jest taka, że prostownica może tylko pomarzyć, żeby uratować te włosy. Spojrzałam w lustro. Widziałam normalną nastolatkę z burzą  loków na głowie, zielonymi oczami i cienką, białą blizną przejeżdżającą przez policzek. Wyjęłam z szafki swoją kosmetyczkę, a z niej wyciągnęłam czerwoną szminkę, która już po chwili znalazła się na moich wargach. Oczy pomalowałam tuszem i zrobiłam kreskę. Popryskałam się po szyi perfumami i wyszłam łapiąc torebkę do rąk. Moja matka siedziała przy stoliku w kuchni i jadła omlet.
- Będę później. - odezwałam się tylko i zamknęłam za sobą drzwi kiedy wychodziłam. Wsiadłam do mojego niebieskiego golfa 7 Kombi. Powoli ruszyłam z podjazdu i już po niecałych 10 minutach byłam pod szkołą. Wyjęłam kluczyki z stacyjki i schowałam je do torebki po zamknięciu samochodu. Weszłam do środka szkoły, a moje nogi od razu powędrowały pod salę, gdzie za chwilę miałam mieć historię. Przy okazji zahaczyłam o swoją szafkę i wyjęłam z niej książki, które schowałam do torby. Uśmiechnęłam się do stojącej obok dziewczyny ( chyba miała na imię Nina) i wróciłam pod salę z dzwonkiem, więc nie miałam na co czekać i weszłam do pomieszczenia.

* * *

Upragniony dzwonek wreszcie zadzwonił powodując na mojej twarzy lekki uśmiech. Przeżyłam kolejne lekcje i udało mi się napisać test z historii bez większego problemu. Właśnie pakowałam książki od angielskiego, ponieważ to była moja ostatnia lekcja. Po wyjściu z klasy skierowałam się do innej części  szkoły, gdzie miało odbyć się pierwsze w tym roku kółko teatralne. Jestem przewodniczącą, więc nie chciałam się spóźnić, jednak fakt, że miałam zajęcia w najbardziej oddalonej części szkoły od sali gdzie miały się odbyć zajęcia wcale mi nie pomagał. Z ulgą westchnęłam widząc, że przyszłam  na czas. Weszłam do pomieszczenia, gdzie byli już uczestnicy.
- Hej.- uśmiechnęłam się.-poproszę was teraz, żebyście usiedli na tych krzesłach.- wskazałam na krzesła ustawione w krąg. -Nazywam się Diana Parker i jestem przewodniczącą. W aktorstwie łatwiej jest współpracować z innymi osobami jeżeli znamy się trochę, dlatego na początku tych zajęć chciałabym, żebyśmy się sobie przedstawili, a potem wykonamy ćwiczenie na zaufanie.- mówiłam głośno, żeby każdy mnie usłyszał. - Może ja zacznę.- przestawiłam lekko krzesło, żeby łatwiej można było mnie zobaczyć.- Więc...- zaczęłam, ale przerwał mi huk drzwi, a do sali weszła szatynka z włosami do pępka i potężną budową ciała. Od razu pomyślałam, że ćwiczy, bo widać było, że nie należy do drobnych. Na początku poczułam ukłucie zazdrości, bo mimo jej większej budowy miała również większy biust. Nigdy nie interesowało mnie to jak wyglądam, ale przy niej poczułam się jak mała pchła. - Skoro tak ładnie się spóźniłaś, powiesz mi chociaż coś? - uniosłam brew zakładając ręce na piersi, jednak nie uzyskałam odpowiedzi. - Więc jak mówiłam: Jestem Diana Parker, mam 17 lat. Lubię urządzać różne imprezy, bale i wszystko tego typu. Uwielbiam również kolorowe wzory, kwiaty i pastele jak możecie zauważyć po mojej sukience. - To może teraz ty?- uśmiechnęłam się lekko do jakieś dziewczyny siedzącej obok mnie, a sama zajęłam miejsce na krzesełku. I tak wszyscy powiedzieli kilka słów o sobie, aż dotarło do spóźnialskiej.
- .Jestem Margaret Plata,mam 17 lat. Uwielbiam czytać książki i grać w siatkówkę. - odezwała się.
- Skoro już wszyscy znamy się troszeczkę, chciałabym powiedzieć coś, zanim zaczniemy ćwiczenie.- Zignorowałam to, że na mojej twarzy pojawił się lekko zwycięski uśmiech. - W aktorstwie ważne jest zaufanie do swojego partnera. Bez niego, nawet jeżeli jesteś najlepszym aktorem, wyjdzie to słabo, dlatego dzisiaj mam dla was ćwiczenie. Polega na tym, że dobierzecie się w pary, a następnie jedna osoba będzie prowadzić partnera. Zadaniem partnera jest polecieć do tyłu tak, żeby można było was złapać, a potem zmieniamy role i ten, który łapał będzie spadać, rozumiecie? - nie czekałam na odpowiedzieć, tylko patrzyłam jak ludzie dobierają się w pary, jak prosiłam. Byłam miło zaskoczona, że jeszcze nikt nie zaczął marudzić. Mój uśmiech lekko zmalał, kiedy zauważyłam dwóch obrzydliwych chłopaków bez pary, dlatego spanikowana podeszłam do Margaret.
- Możesz być ze mną w parze?- jęknęłam cicho. Wyglądała, jakby miała zaprotestować, jednak ona też zauważyła tych chłopaków.
- Dobra. - uśmiechnęłam się z ulgą i dałam się poprowadzić. Zamknęłam oczy i szłam tak jak mną kierowała i po chwili przechyliłam się do przodu, ale poczułam ból w biodrze i otworzyłam gwałtownie oczy widząc, że uderzyłam o szafkę. - Teraz ja.- warknęłam i zawiązałam jej na oczach mój błękitny szal. Popchnęłam ją delikatnie w plecy, a w chwili, kiedy ona się przechyliła, pozwoliłam sobie złapać ją w ostatniej chwili tak, że niewiele brakowało do uderzenia.
- Zwariowałaś?!
Wzruszyłam tylko ramionami i puściłam ją powodując lekkie uderzenie jej głowy o podłogę.
- To chyba tyle na koniec.- uśmiechnęłam się tylko i złapałam torbę na ramię. Opuściłam salę i szkołę, a potem zapaliłam samochód. Droga poszła szybko jak rano i już po chwili byłam przed domem. Mój uśmiech z zajęć zniknął, kiedy naprzeciwko mojego domu z turkusowego Ferrari wysiadła spóźnialska - Margaret. Z jękiem wyjęłam kluczyki i weszłam z trzaskiem drzwi do domu. Matki nie było więc zrobiłam sobie płatki i nalałam soku pomarańczowego do szklanki. Wszystko położyłam na tacce i usiadłam przy stole. Do domu wbiegła mama z uśmiechem na twarzy i usiadła naprzeciwko mnie, biorąc łyka soku.
-  Dzisiaj przyjdzie do nas Thomas. Poznałam go na joggingu. Oczekuję, że będziesz się zachowywać odpowiednio. -  Uśmiechnęła się szeroko, a ja znieruchomiałam. Wiele razy zastanawiałam się co zrobię jak moja mama pozna kogoś kto nie będzie moim ojcem, ale czy byłam gotowa, żeby wpuścić kogoś na jego miejsce?
- To świetnie .- wykrztusiłam biorąc łyżkę z płatkami do ust. W domu zabrzmiał dzwonek do drzwi, a moja matka pobiegła otworzyć. Do domu wszedł wysoki mężczyzna w garniturze. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Musiałam przyznać, że jak na kogoś około czterdziestki wyglądał dobrze. Natomiast moja mama była długonogą blondynką z zielonymi, jak łąka oczami  i przyjaznym uśmiechem. Wyplułam wszystko co miałam w buzi, kiedy za nim weszła wyższa od Thomasa... Margaret.
Niech to będzie żart, a ona wcale nie jest jego córką...
- Ty musisz być Margaret! - moja mama uśmiechnięta podała jej dłoń.- Jestem Anastasia, a to moja córka...
- Znamy się.- przerwałam jej, uśmiechając się sztucznie. Dziewczyna spojrzała na mnie i rozszerzyła lekko oczy. Widzę, że nie tylko ja jestem zaskoczona. - Może oprowadzę ją po domu?- zaproponowałam szybko kiedy spojrzenie mojej rodzicielki się zmieniło.
- Wspaniały pomysł.- pokiwałam tylko głową i ruszyłam na górę. Otworzyłam drzwi od pokoju i poczekałam chwilę, aż Margaret dołączy.
- Musimy ich rozdzielić... - odezwałam się kiedy już weszła.